Rozdział 1
Powolnym,
bezszelestnym krokiem przemknęłam przez główny korytarz budynku. Minęłam pokoje
wciąż należące do przyjaciół i po raz setny tego dnia skierowałam się do swojej
samotni.
Nie wiedziałam
co właściwie robię, ani dlaczego to robię. Jak zwykle pałętałam się po domu bez
większego celu. Przechadzałam się po prawie każdym jego zakątku, oprócz dwóch.
Dwóch pokoi, w których od ponad roku leżą nietknięte rzeczy moich przyjaciół.
Tuż po
wypadku pojawili się tu na chwilę tylko rodzice Angie oraz ciotka Nataniela –
jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy był dzieckiem – by zabrać
kilka pamiątkowych przedmiotów, które miały dla nich jakieś bliższe znaczenie
sentymentalne. Nie napotkali się z żadnym oporem z mojej strony. Wręcz
przeciwnie. W tamtym momencie chciałam pozbyć się wszystkiego, co należało do
ów dwójki. Nie potrafiłam nawet spojrzeć na drzwi pomieszczeń, w których
zamieszkiwali. Dopiero od miesiąca przestałam zamykać oczy, gdy przechodziłam
obok nich.
Chciałam
zapomnieć o waszym istnieniu,
Choć w
duszy i tak modliłam się o to,
Byście
już na zawsze pozostali w moim życiu.
Nie udało
mi się zebrać na tyle wewnętrznej siły, by przekroczyć chociażby próg. Nie do
końca wiedziałam, dlaczego aż tak mnie to przerażało. Może widok zakurzonych,
nietkniętych rzeczy przywróciłby za dużo wspomnień? Może bałam się, że wyczuję
ich obecność?
Przywykłam
już do rozmowy z ich zdjęciem, wetkniętym w pozłacaną ramkę, przy porannej
kawie. To był jedyny sposób, by poczuć znów tą więź, która istniała między
nami. Zawsze w tą specjalną chwilę – dla mnie najważniejszą w ciągu kolejnych,
bezwartościowych dni – miałam w głowie jedną, jedyną myśl:
Chciałabym móc Wam w końcu opowiedzieć
Niesamowitą
historię z mojego życia,
Choć
przeczuwam, że ona nigdy się nie wydarzy.
Podeszłam
do wielkiego lustra stojącego w kącie mojego pokoju. Tuż obok okna, zasuniętego
ciemnego koloru roletą. Pod oknem stało łóżko, którego niegdyś nie miałam czasu
nawet zaścielić. Przez bezczynność, przez stan odrętwienia, w którym się
znajdowałam, stałam się straszną pedantką. Nie miałam co ze sobą zrobić. Nie
wychodziłam do ludzi – wszyscy, których znałam nagle stali się dla mnie obcy –
co za tym szło, przebywałam z samą sobą w ogromnym domu na przedmieściach
Londynu. Musiałam czymś zająć ręce, więc w pierwszej chwili zabrałam się za
sprzątanie. Od tamtej pory mój pokój lśnił czystością.
Zerknęłam w
odbiciu lustra na średniej wielkości obraz, wiszący nad biurkiem po drugiej stronie
pokoju. Przedstawiał on wyimaginowany
świat, stworzony przez całą naszą trójkę. Widniały na nim różnego
rodzaju stwory: nimfy, wróżki, elfy, nawet dementorzy rodem z Harry’ego
Pottera.
Tworzenie
wspólnych dzieł, było najlepszym sposobem na nudę.
Dwójka uśmiechniętych nastolatków,
machających sobie nawzajem pędzlami przed oczami oraz tłumaczących coraz to
nowe pomysły, które wpadały im do głów, próbowała pozbierać wszystkie
dotychczasowe fantazje do kupy i stworzyć w końcu arcydzieło, którego nie
powstydziłby się sam Leonardo Da Vinci.
Średniego wzrostu blondynka zaśmiała
się w głos, gdy niechcący farba ze wspomnianego wcześniej pędzla, znalazła
się nagle na opalonej twarzy
ciemnowłosego chłopaka. Nataniel obrzucił ją ostrym spojrzeniem, po czym – nie pozostając
jej dłużny – umoczył swój przyrząd w cieczy niebieskiego koloru i namalował na
policzku Angie kilka krzywych kresek.
Nie minęła chwila, gdy dwójka
zdyszanych, zmęczonych „wojną” nastolatków opadła na ziemię wciąż dusząc się ze
śmiechu. Właśnie wtedy do pokoju weszła wysoka, czarnowłosa dziewczyna o
pięknych, chwalonych przez płeć przeciwną oczach koloru czekoladowego. Niosła
telefon komórkowy w lewej ręce, natomiast prawą balansowała okrągłą tacą, na
której stały trzy przezroczyste szklanki.
Grymas, który gościł na jej twarzy
zastąpił szeroki uśmiech.
-
Chyba ominęła mnie cała dobra zabawa. Jak mogliście o mnie zapomnieć? –
jęknęła, podśmiewując się pod nosem.
Postawiła tacę na ziemi, tuż obok
dużego płótna, na którym już za chwilę miała znaleźć się Kraina Marzeń, jak
zdążyli nazwać już swoje dzieło. Usadowiła się naprzeciwko pary przyjaciół i
zwinnym ruchem przewiązała włosy kolorową wstążką.
Nim Fay zdążyła chwycić za pędzel,
przyjaciele niespodziewanie rzucili się na nią z rękami umazanymi farbkami różnego koloru,
chichocząc złowieszczo. Krótki krzyk, pełen radości, ale również zdziwienia,
wydobył się z jej piersi.
Dostała to, czego chciała. Nie mogąc
opanować śmiechu spojrzała w lustro stojące w rogu jej pokoju.
-
No, to jest dopiero arcydzieło – rzuciła. Na jej przystrojonej kolorowymi
mazidłami przyjaciół wpełzł, tak dobrze znany jej samej, półuśmiech. Przyglądała
się jeszcze przez chwilę swoim roześmianym
oczom, w których wciąż tańczyły iskierki szczęścia.
Spojrzałam w swoje ciemne oczy
w odbiciu lustra. Teraz widziałam w nich tylko nic nie znaczącą pustkę. Odzwierciedlały
dokładnie to, co działo się w moim sercu.
Gdzie
jesteście?
Czy
słyszycie mój niemy krzyk?
Bez
Was ten świat wydaje się być nic nie warty.
Do moich
uszu dobiegł głośne brzmienie dzwonka do drzwi. Skrzywiłam się na dźwięk wysokich
decybeli, raniących mój słuch. Przywykłam do ciszy. Przywykłam nawet do
samotności.
Przemierzyłam
korytarz w kilku krokach; zbiegłam po schodach. Dotknęłam opuszkami palców klamki od drzwi wejściowych. Zawahałam się,
nim je otworzyłam. Przecież ludzie mieli uznać ten budynek za opuszczony.
Przecież mieli obchodzić go szerokim łukiem. Mieli uwierzyć w głupią historię,
iż tu straszy i nigdy nie postawić nogi bliżej wejścia.
Tylko ci najbliżsi,
którzy pozostali wciąż żywi, wiedzieli gdzie się ukrywałam. Mieli informacje na
bieżąco, które zamieszczałam w kolejnych, przesłodzonych, kilku zdaniowych
listach typu: „Droga Mamo, wszystko wciąż
w porządku. Jakoś się trzymam. Widzimy się niedługo. Kocham Cię, Fayleen.”
Wiedziałam,
że się o mnie martwiła, ale decyzje, które podjęła za mnie w niektórych
sprawach, zmieniły moje nastawienie. Nie chciałam się z nią
więcej widywać. Zbudowałam między nami gruby, ceglany mur, którego nikt nie
zdołałby przebić. Musiałam ją od siebie odciąć, inaczej wpędziłaby mnie w
paranoję, zupełnie jak zrobiła to z samą sobą.
Nie zastanawiając się nad tym dłużej,
pociągnęłam za metalowy przedmiot. Moim oczom ukazała się roześmiana twarz
matki. Utkwiłam wzrok w dołeczku, który pojawiał się w prawym policzku kobiety, gdy na twarzy ukazał się choć cień
uśmiechu. Znałam go aż za dobrze, ponieważ niegdyś często widywałam go w
odbiciu mojej osoby. Jej blada cera kontrastowała z ciemno granatowym
płaszczem, który miała na sobie. Wyglądała bardziej jak cień człowieka, wampir albo duch, niż człowiek sam w sobie, bowiem schudła kolejne kilka kilo, więc kości były niemal na wierzchu. Kobieta zlustrowała mnie wzrokiem. Patrzyła
niemal z przerażeniem, a jej uśmiech rozpłynął się w powietrzu, jak gdyby nigdy
nie próbowała mi nim poprawić humoru.
Poczułam się
przez chwile, jakbyśmy obie patrzyły w lustro. Byłyśmy do siebie podobne, ba,
wyglądałyśmy wręcz identycznie, gdyby nie różnica wieku, przez którą kilka
drobnych zmarszczek pojawiło się na twarzy kobiety.
- Fay, wyglądasz strasznie.
Kiedy ostatni raz zjadłaś coś pożywnego? Może w końcu zadbasz o siebie? –
zaczęła swoje kazanie. Zastanawiałam się przez chwilę, jak taki szkielet może wiedzieć cokolwiek o "pożywnym posiłku", jednak zachowałam tę uwagę dla siebie. Przestałam jej słuchać chwilę po słowach: „Takim zachowaniem nie
przywrócisz ich do życia”.
Może dla
niej te słowa nic nie znaczyły, ale moje serce przecięły na wskroś. Nie
odpowiadając na żadne zadane przez nią pytanie - ba! - ignorując jej wszystkie pytania, machnęłam ręką na znak, że ma
wejść do środka. Zaciskając usta w wąską linijkę, bez zbędnych już słów, weszła
do domu. Usiadła na wzorzystej kanapie w salonie. Spoglądała wyczekująco w
moją stronę.
- No więc? Co ty na to? –
zapytała po kilku minutach ciszy. Zerknęłam gdzieś za siebie, jakbym się
spodziewała, że to pytanie nie było do mnie. Matka pokręciła głową z
dezaprobatą. – Skup się! – warknęła odkładając swoją ciężką, skórzaną torbę na
ławę.
Nie mówiąc
ani słowa, przysiadłam się na oparciu kanapy. Uniosłam brwi do góry i czekałam,
aż powtórzy wypowiedziane przed chwilą, doskonale przygotowane regułki. Gdy
zauważyłam, że nie ma zamiaru tego uczynić, podniosłam się z miejsca i po cichu
skierowałam się do kuchni.
Przestając
czuć Waszą obecność,
Przestaję
czuć się pewnie.
Ten dom był
dla mnie niesamowity nie tylko pod względem dzielenia go niegdyś z
najbliższymi, ale również dzięki architekturze i projektowi. Bowiem wchodząc
przez drzwi frontowe, od razu znajdywałeś się w głównym pomieszczeniu, które
było podzielone na salon oraz kuchnię. Nie było żadnego przejścia z jednej
części, do drugiej. Tylko panele podłogowe, które w pewnym momencie magicznie
zmieniały się w płytki koloru łososiowego, pokazywały gdzie kończy się pokój.
Z salonu na
pierwsze piętro prowadziły kręte, drewniane schody. Tam znajdował się tylko
długi korytarz, na końcu którego znajdowało się duże, jedyne niezasłonięte
kotarą okno, z którego czasem podziwiałam widok zielonych pagórków, wzdłuż przeciętych
strumykiem. Z tegoż korytarza można było dostać się do każdego pokoju na
piętrze.
Wyjęłam z
lodówki karton soku pomarańczowego, z susznika natomiast zniknęły dwie
przezroczyste szklanki. Wylałam do nich ostatek napoju, a jedną z nich podałam
stojącej tuż za mną mamie. Zasiadłam na krześle dostawionym do okazałego,
drewnianego stołu, nakrytego kwiecistą ceratą.
- Ciotka Zoe z wujkiem Andree wyjeżdża
na miesiąc do Norwegii. Jadą szukać mieszkania i dobrej pracy – zakomunikowała.
Upiła kilka łyków soku i spojrzała na mnie wymownie.
- Cieszę się razem z nimi –
powiedziałam bezbarwnym tonem. – Jednak nie rozumiem dlaczego mi o tym mówisz.
- Pamiętasz jej córkę, Payson? –
zapytała radośnie, niczym nastolatka opowiadająca o swojej pierwszej randce. Mama zarzuciła kilka niesfornych, czarnych loków za ucho, po czym pokiwała głową. Na jej bladej twarzy znów pojawił się lekki uśmiech.
Jak
mogłabym nie pamiętać najbardziej rozdartej małolaty na Ziemi? Mimo tego, że
jej rodzice wciąż mieli kłopoty finansowe, ona dostawała wszystko, czego tylko
zapragnęła. Właśnie dlatego uważa się za pępek świata. Słowo „nie” praktycznie
nie istniało w jej słowniku.
Rozpieszczona
jedynaczka – tak, to idealnie oddawało moją opinię o niej. Była oczkiem w
głowie cioci Zoe. Mała pociecha, której podobno nie sposób było odmówić. Gdyby
była chociaż trochę bardziej empatyczna. Gdyby potrafiła przystopować z chamskimi
odzywkami – jej słownictwo było niebywale rozbudowane, jak na jej wiek – może wtedy
bym ją choć trochę polubiła.
- Co z Payson? – rzuciłam. W
sumie średnio mnie to interesowało, ale skoro to było tak ważne dla mamy, to
mogłam poudawać zaciekawienie. – Wysyłają ją na jakiś obóz dla wrednych dzieci?
- Bardzo zabawne – mruknęła,
upijając kolejny łyk napoju. – Pay jest tylko pięć lat młodsza od ciebie. Ma
szesnaście lat, jest już dojrzała. – Nie wiedzieć po co, próbowała
usprawiedliwiać tego małego potworka i sprawiać, że moje mniemanie o niej
będzie lepsze.
- No więc? – zapytałam nie
uzyskując jednoznacznej odpowiedzi.
- Zoe niemal mnie o to błagała,
dlatego mam nadzieję, że będziesz równie przychylnie patrzyć na tę sprawę, co
ja. Musimy jej pomóc, w końcu to nasza najbliższa rodzina.
- Mało ważne – rzuciłam,
przerywając nadchodzący monolog.
- Przez następny miesiąc będzie
mieszkała z tobą – powiedziała niepewnie, mrużąc oczy w skupieniu. Próbowała
odczytać emocje z mojej kamiennej twarzy.
Dobre sobie. Przez jedenaście
miesięcy zdążyłam opanować sztukę „Jak ukryć emocje?”. Patrzyłam więc na nią z
politowaniem, choć wewnątrz gotowałam się ze złości. Jak mogła znów mi to
zrobić? Znów decydować za mnie, wciąż kontrolować moje życie? Wrobić mnie w rolę niańki zaraz po tym, jak zapisała mnie na idiotyczną
terapię z psychiatrą?
A w
miejscu, które nazywałam domem,
Zapanowała ciemność.
~*~
Jak widzicie rozdziały będą pojawiać się co tydzień bądź dwa. Wszystko, ale to wszystko jest mojego autorstwa. Fragmenty "piosenek" pisane pochyłym drukiem również. Mam nadzieję, że przypadnie to komuś do gustu.
Dziękuję Obserwatorom oraz wszystkim czytającym to opowiadanie. Dużo lepiej mi się pisze, kiedy mam dla kogo, jednakże nie ukrywam, że pisałabym to dalej, nawet gdyby Was nie było :) Wielkie dzięki, że trwacie u mego boku.
Pozdrawiam serdecznie! :)
PS: Postać Payson zostanie dodana do "Kukiełek" jeszcze przed następnym rozdziałem.
PS2: Niedługo wrzucę cały Soundtrack opowiadania.